To miejsce dla zwierząt porzuconych i niechcianych. Ich azyl, który będzie dbał o nie do końca ich życia. Są to zwierzęta chore, wymagające ciągłego leczenia, po przejściach, niepełnosprawne, głuche i niewidome. Ich dom ma 70 m2, a działka 4 ha. Nie ma tu klatek, a zwierzęta żyją swobodnie. Wszystkie są kochane i zaopiekowane. Sylwia oddaje im całe swoje serce. Sylwia mówi o sobie jestem wariatka, a ja mówię bohaterka. Jeśli jakieś zwierzę trafi do Sylwii, trafia do domu przez duże „D”. Mówią tak znajomi, mówią też osoby zaangażowane w niesienie pomocy zwierzętom. Sylwia, zapytana o Runę odpowiada „To jest dom, dla nich, przede wszystkim. Nie mam miejsca dla siebie, jestem tu dla nich” i nieco śmielej dodaje „jeśli im będzie dobrze, będę szczęśliwa”. Jest rok 2018, Sylwia, dotychczas zaangażowana w wolontariat dla kociego hospicjum, traci pracę. Przez chorobę. Z wykształcenia jest informatykiem, do pracy dojeżdża 60 km. Jej choroba podlega operacji, nie ma jednak gwarancji, że poprawi ona stan zdrowia. Chirurg nie dodaje otuchy, „operacja może znacznie pogorszyć stan zdrowia.” Obie ręce są jak zwichnięte. Jak ze zwichniętymi rękoma swobodnie pracować? Potem robi się gorzej, Sylwia traci źródło dochodu, dom przejmuje Syndyk, wciąż jednak może w nim mieszkać, jako najemca. Już wtedy na swojej głowie ma psy i koty, które zabiera pod swoje skrzydła, by odnaleźć dla nich „dom na zawsze”.
Mając doświadczenie w wolontariacie, postanawia zająć się tym, co kocha. Zwierzętami. I tak oto powstaje Runa. W szczytowych momentach działalności pod opieką Sylwii znajdowało się ponad 30 psów. Do tego niezliczona ilość kotów i kozy. Każde zwierzę to historia, o której mogłaby opowiadać godzinami. Choć zwierząt jest dużo, a ona jest jedna, w każde z nich wkłada całe swoje serce. „To stado” – mówi. Pierwszy niewidomy kot trafił do Runy ze schroniska. Klara półtora roku, bojąc się ruszyć, spędziła, w przepełnionej kociarni. W Runie odżyła. „Nie ma miejsca, w które by nie weszła” mówi Sylwia. Koty z ulicy, przypalane, katowane u Sylwii rozkwitają. Weźmy takiego Karmelka, ma dwarfizm, niedorozwiniętą łapkę. Inne koty strasznie go biły. Tutaj nie ma o tym mowy. Często sypia na swoich kocich kolegach, nikt mu już nie dokucza. Pierwsza koza?”- „Pojawiła się w ramach kosiarki mam chore ręce, nie mogłam kosić. Znalazłam ogłoszenie. Miała być jedna, ale nie wiedziałam wtedy, że kozy nie mogą być same. Płakała za mną tak strasznie, gdy wyszłam do pracy, że sąsiad myślał, że ktoś umiera na mojej posesji. Potem były różne historie. Na przykład para młoda dostała w ramach żartobliwego prezentu dwa koziołki. Nie wiedzieli co z nimi zrobić po weselu. Zanim dojechałam, koziołek był już zjedzony… Szczepan natomiast miał iść na grilla, kiedy po niego pojechałam, właściciel chciał mi go podać w worku. Jagoda jest z gminy, ktoś podrzucił ją hodowcy koni na działkę. Jagoda miała umrzeć, ale jak widać ma się dobrze.” Takich historii jest wiele. Każde zwierze, to opowieść, często w mało zachęcającej oprawie. Zwierząt, które mieszkają w prawdziwym domu, Te stare futrzaki, niepełnosprawne, pod opieką Sylwii dożyją ostatnich dni. Nie ma chętnych na zwierzęta chore na przykład na białaczkę, głuche, ślepe, albo po prostu brzydkie. Oszpecone przez ludzi. Tu jednak są zaopiekowane i kochane.